24 godziny trzeźwości. Blog o alkoholiźmie, terapii, trzeźwieniu.
Alkoholizm. Choroba alkoholowa, terapia i historia trzeźwienia. Moje doświadczenia w trzeźwieniu. Jak zmienić siebie i rozpocząć nowe, trzeźwe życie.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Znowu...Czyli "Zółty szalik".
Jestem jak Wańka-Wstańka. Piję-nie piję, piję-nie piję. Mam już dość tego. Który to już upadek w swoim życiu zaliczyłem? Który to raz rozjebałem wszystko wokół siebie jak "Little Boy" w Hiroszimie? Ileż to razy leżałem w rynsztoku? Ile razy straciłem pracę? Ile razy straciłem zaufanie bliskich, szacunek do samego siebie...? Nie pamiętam...Nie to, że nie chcę pamiętać. Po prostu naprawdę nie umiałbym już tego zliczyć.
Ostatnie kilka dni rozmawiałem z rodzicami. Tak. Jestem u nich, tak jak bohater "Żółtego szalika". Jestem zlinczowany i skatowany. Czuję się jakbym miał mózg wywrócony na lewą stronę. Kiedy powiedziałem, że chcę się podnieść, pytali " Ale który to już raz!?". No i co mam odpowiedzieć? Nie wiem, który. Może 20, może 20-tysięczny? Nie wiem. Jednak co mam robić? Jeżeli nie podnosić się po raz 21 czy 20-tysięcy pierwszy to co?! Jaką mam alternatywę? Znacie zapewne powiedzenie, że nie jest przegrany ten, kto upadł, ale ten, który nie próbował się podnieść? Nie piszę tego po to, żebyście uznali mnie za bohatera. O nie! Daleko mi do tego bo czuję się jak ostatnia świnia w tym momencie. Zwyczajnie sobie myślę, że co innego mogę zrobić...? Co!?
Kolejne pytanie moich rodziców: a jaka jest gwarancja, że teraz będzie dobrze? Przecież to już milion razy było? No i znowu co mogę odpowiedzieć? Nie ma gwarancji. Nie wiem czy nie nachlam się za miesiąc. A może za pół roku? A może za rok? A może za dziesięć lat? Takiej gwarancji nie ma nikt. I nikt jej nie dostanie, bo my, alkoholicy jesteśmy już towarem, któremu gwarancja dawno minęła.
Bardzo chcę, żeby to był ostatni raz. Inaczej nie próbowałbym. Inaczej nie ma to sensu. Dlatego podnoszę się z trudem. Żałuję tylko, że nie mam takiego amuletu-żółtego szalika...
czwartek, 2 października 2014
Terapia. Znowu.
Terapia mnie motywuje. Terapia trzyma mnie w pionie. Dwa tygodnie temu podjąłem terapię znowu, chociaż abstynencję mam dłuższą. Motywuje mnie terapia. Mam wrażenie, że w poprzedniej nie przepracowałem wszystkiego jak należy. Zapomniałem o zaleceniach, powróciły wszystkie mechanizmy, demony alkoholika. Jak mówił mój terapeuta. ś.p. Henio: "wymieniłem twardy dysk w głowie na ten stary, pijany". To prawda. Z pierwszym łykiem piwa, pierwszym kieliszkiem cofnąłem się o te kilka lat, kiedy to leżałem zarzygany na dnie. Wróciłem w te stare kąty których nienawidzę. Wychodzę z tego śmietnika.
środa, 4 września 2013
Nawroty, zapicia i powrót do abstynencji.
Nie było mnie kawałek czasu. Wydarzyło się przez te miesiące dużo złych i kilka dobrych rzeczy. Ten rok zaczął się dla mnie bardzo źle. Już 1 stycznia dotknęła mnie wielka tragedia. Może kiedyś o tym napiszę. Na razie nie mogę. Później było kilka złych zdarzeń w życiu osobistym i zawodowym. Niestety również pojawił się alkohol. Nałóg tylko czekał na swoja okazję i gdy tylko taka się nadarzyła, powrócił. Będzie czas na analizę. Tymczasem zamierzam powrócić do pisania tego bloga.
czwartek, 26 maja 2011
XX Zlot Rodzin Abstynenckich Małe Ciche 2011
Dawno nie pisałem.Dla tych którzy martwili się, że powróciłem do picia ( może tacy są) informacja dobra - nie powróciłem i mam się całkiem dobrze.
W tzw długi weekend majowy byłem na Zlocie Rodzin Abstynenckich koło Zakopanego. Nasza mazowiecka grupa mieszkała w Murzasichle ale główne obchody miały miejsce w miejscowości Małe Ciche. Było rewelacyjnie. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu alkoholików w jednym miejscu. Dla mnie było to ważne doświadczenie. Odkryłem, że można na wyjazdach nie pic! Można chodzić po górach i nie upijać się co wieczór. Można wreszcie świetnie się bawić w owe wieczory zupełnie bez żadnego alkoholu. O samym zlocie wiele nie będę pisał. Byłem pierwszy raz i mam nadzieję, że nie ostatni. Później może dorzucę parę zdjęć.
W tzw długi weekend majowy byłem na Zlocie Rodzin Abstynenckich koło Zakopanego. Nasza mazowiecka grupa mieszkała w Murzasichle ale główne obchody miały miejsce w miejscowości Małe Ciche. Było rewelacyjnie. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu alkoholików w jednym miejscu. Dla mnie było to ważne doświadczenie. Odkryłem, że można na wyjazdach nie pic! Można chodzić po górach i nie upijać się co wieczór. Można wreszcie świetnie się bawić w owe wieczory zupełnie bez żadnego alkoholu. O samym zlocie wiele nie będę pisał. Byłem pierwszy raz i mam nadzieję, że nie ostatni. Później może dorzucę parę zdjęć.
wtorek, 15 marca 2011
...i że nie kierujemy własnym życiem.
Tytuł tej notki to jest oczywiście druga część pierwszego kroku z dwunastu kroków anonimowych alkoholików. Alkoholikowi jest niezmiernie ciężko przyznać, że nie kieruje własnym życiem i że jest siła większa od niego samego. Tak samo jest ze mną. Uważałem się za mistrza, wielkiego i wszystkomogącego mistrza.
W zeszłym tygodniu miałem ciekawy przypadek który chcę opisać. Chciałem załatwić w ciągu dnia kilka spraw w Warszawie. Jako, że korki duże i czas dojazdu byłby spory, postanowiłem jechać pociągiem podmiejskim. 30 minut i jestem na miejscu, myślałem. Do tego jeszcze przy galopujących cenach benzyny będzie na pewno taniej. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wsiadłem do pociągu o godzinie 12.05. Jechałem może z dziesięć minut gdy nagle pociąg zatrzymał się gdzieś w polu. Dosłownie W POLU, pomiędzy stacjami. Słyszałem, że zdarzają się jakieś małe awarie, ewentualnie może przepuszcza jakieś inne pociągi pomyślałem. Postój jednak się przedłużał. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieliśmy się, że to poważniejsza awaria i naprawa potrwa dość długo. Nie pozostało nic innego jak czekać. Do najbliższej stacji kawałek, zresztą nawet jakbym tam doszedł to i tak niczym nie pojadę bo mój pociąg tarasuje tory. Siedziałem więc i czekałem. Ogarniało mnie zniecierpliwienie, zacząłem czuć złość i bezsilność, nawet panikę. I wtedy przypomniałem sobie to co powtarza nam na zajęciach terapeuta: nie kierujemy własnym życiem. Słyszę to na każdym mityngu AA i puszczam mimo uszu ! W swojej bucie gotów byłem pość i nakłaść maszyniście, że zepsuł mi cały dzień ! Cóż z tego, że zaplanowałem sobie to czy tamto. Są rzeczy które dzieją się niezależnie ode mnie i nie mam na to żadnego wpływu ! Jest to oczywiste, ale w tamtym pociągu poczułem się jakbym dostał w głowę. Miałem DOWÓD. Poczułem ulgę, spokój.
Do Warszawy dojechałem z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Nic nie załatwiłem. Zaraz musiałem wracać i pracować dalej bo to co zostawiłem czekało. Ale czułem się lekko. Zrozumiałem. Dostałem dowód.
Na koniec chciałbym dodać, że jak później takie awarie zdarzają się raz na dwadzieścia lat. Jeśli do tego dodamy fakt, że jeżdżę tym pociągiem może 3 razy w roku to macie obraz tego jak bardzo mało prawdopodobne było to zdarzenie...
W zeszłym tygodniu miałem ciekawy przypadek który chcę opisać. Chciałem załatwić w ciągu dnia kilka spraw w Warszawie. Jako, że korki duże i czas dojazdu byłby spory, postanowiłem jechać pociągiem podmiejskim. 30 minut i jestem na miejscu, myślałem. Do tego jeszcze przy galopujących cenach benzyny będzie na pewno taniej. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wsiadłem do pociągu o godzinie 12.05. Jechałem może z dziesięć minut gdy nagle pociąg zatrzymał się gdzieś w polu. Dosłownie W POLU, pomiędzy stacjami. Słyszałem, że zdarzają się jakieś małe awarie, ewentualnie może przepuszcza jakieś inne pociągi pomyślałem. Postój jednak się przedłużał. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieliśmy się, że to poważniejsza awaria i naprawa potrwa dość długo. Nie pozostało nic innego jak czekać. Do najbliższej stacji kawałek, zresztą nawet jakbym tam doszedł to i tak niczym nie pojadę bo mój pociąg tarasuje tory. Siedziałem więc i czekałem. Ogarniało mnie zniecierpliwienie, zacząłem czuć złość i bezsilność, nawet panikę. I wtedy przypomniałem sobie to co powtarza nam na zajęciach terapeuta: nie kierujemy własnym życiem. Słyszę to na każdym mityngu AA i puszczam mimo uszu ! W swojej bucie gotów byłem pość i nakłaść maszyniście, że zepsuł mi cały dzień ! Cóż z tego, że zaplanowałem sobie to czy tamto. Są rzeczy które dzieją się niezależnie ode mnie i nie mam na to żadnego wpływu ! Jest to oczywiste, ale w tamtym pociągu poczułem się jakbym dostał w głowę. Miałem DOWÓD. Poczułem ulgę, spokój.
Do Warszawy dojechałem z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Nic nie załatwiłem. Zaraz musiałem wracać i pracować dalej bo to co zostawiłem czekało. Ale czułem się lekko. Zrozumiałem. Dostałem dowód.
Na koniec chciałbym dodać, że jak później takie awarie zdarzają się raz na dwadzieścia lat. Jeśli do tego dodamy fakt, że jeżdżę tym pociągiem może 3 razy w roku to macie obraz tego jak bardzo mało prawdopodobne było to zdarzenie...
wtorek, 8 marca 2011
DDA
Dla niewtajemniczonych objaśniam skrót DDA - czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
Byłem w ten weekend w moich rodzinnych stronach. Odwiedziłem rodziców i brata. Przez większość czasu grałem z bratem na konsoli. Nie chce mi się tam za bardzo jeździć i patrzeć jak ojciec cały czas pije. Odszedłem stamtąd dawno temu i zabrałem cały bagaż przyzwyczajeń i nałogów. W międzyczasie przezwyciężyłem sporo zahamowań, pozbyłem się niektórych kompleksów które nosiłem w sobie jako dziecko alkoholika od wczesnego dzieciństwa. Ojciec pije nadal. w zeszłym roku miał zawał i jakieś zabiegi przeczyszczania żył. Nie wiem nawet jak to się nazywa i nie chcę pamiętać takich nazw...brrr...Nie pił kilka miesięcy. Przestraszył się. Ale jak to alkoholik - pije pomimo szkód. Niezbyt długo trwała jego abstynencja. Rozkręcał się powoli a teraz pije codziennie. Jemu się wydaje, że normalnie funkcjonuje bo nie pije na umór. . Nawet matka, współuzależniona po uszy nie przyzna za żadne skarby na świecie, że jej mąż jest alkoholikiem. Broni go jak niepodległości. A ja nie mam zamiaru ich uświadamiać za wszelką cenę. Nie mam zamiaru nawet z nimi rozmawiać na ten temat bo to nie ma sensu. Muszę zadbać o siebie. Zwyczajnie, egoistycznie. Boje się, że tylko może mnie to nakręcić i zacznę pić. Tak bardzo jestem do niego podobny. Tak wiele zachowań powielałem w życiu, że szlag mnie trafia na samo wspomnienie. Chciałem być inny a byłem taki podobny...Piszę w czasie przeszłym bo chciałbym aby tak było. aby była to faktycznie przeszłość. Pracuję ciężko nad tym. A on niech sobie pije dalej. Tylko dlaczego nie mam dość siły aby mu odmówić 20 złotych...?
Byłem w ten weekend w moich rodzinnych stronach. Odwiedziłem rodziców i brata. Przez większość czasu grałem z bratem na konsoli. Nie chce mi się tam za bardzo jeździć i patrzeć jak ojciec cały czas pije. Odszedłem stamtąd dawno temu i zabrałem cały bagaż przyzwyczajeń i nałogów. W międzyczasie przezwyciężyłem sporo zahamowań, pozbyłem się niektórych kompleksów które nosiłem w sobie jako dziecko alkoholika od wczesnego dzieciństwa. Ojciec pije nadal. w zeszłym roku miał zawał i jakieś zabiegi przeczyszczania żył. Nie wiem nawet jak to się nazywa i nie chcę pamiętać takich nazw...brrr...Nie pił kilka miesięcy. Przestraszył się. Ale jak to alkoholik - pije pomimo szkód. Niezbyt długo trwała jego abstynencja. Rozkręcał się powoli a teraz pije codziennie. Jemu się wydaje, że normalnie funkcjonuje bo nie pije na umór. . Nawet matka, współuzależniona po uszy nie przyzna za żadne skarby na świecie, że jej mąż jest alkoholikiem. Broni go jak niepodległości. A ja nie mam zamiaru ich uświadamiać za wszelką cenę. Nie mam zamiaru nawet z nimi rozmawiać na ten temat bo to nie ma sensu. Muszę zadbać o siebie. Zwyczajnie, egoistycznie. Boje się, że tylko może mnie to nakręcić i zacznę pić. Tak bardzo jestem do niego podobny. Tak wiele zachowań powielałem w życiu, że szlag mnie trafia na samo wspomnienie. Chciałem być inny a byłem taki podobny...Piszę w czasie przeszłym bo chciałbym aby tak było. aby była to faktycznie przeszłość. Pracuję ciężko nad tym. A on niech sobie pije dalej. Tylko dlaczego nie mam dość siły aby mu odmówić 20 złotych...?
poniedziałek, 28 lutego 2011
Litraż
Minęło już parę dni od mojego ostatniego wpisu. Nie dopadł mnie jednak ponownie głód. Raczej praca i codzienność. Nie potrafiłem znaleźć w sobie dość weny aby napisać coś tutaj, chociaż zawsze jest o czym pisać. Tych, którzy przestraszyli się, że dzieje się ze mną coś złego przepraszam. Faktycznie moje ostatnie wpisy mogły zasiać niepokój. Ale mówię Wam: jest dobrze ! Tak jak pisałem na końcu poprzedniego posta: czuję się nawet mocniejszy i spokojniejszy. To było doświadczenie które utwierdziło mnie w wierze, że mogę dać sobie radę. Mówiłem też o tym na zajęciach. Pomogło. Ale na pewno będę unikał już sytuacji które mogą mi takie coś zafundować.
W zeszłym tygodniu mieliśmy też ciekawe zajęcia o których chciałem napisać trochę, był to tzw. "litraż". Dla niewtajemniczonych powiem tylko krótko, że chodzi o obliczenie ile w życiu wypiliśmy alkoholu. Słyszę głosy niedowierzania, że czegoś takiego nie da się obliczyć. Macie rację: dokładnie nie można tego wyliczyć ponieważ nie odkładałem każdej wypitej butelki w piwnicy. Ale w przybliżeniu jest to możliwe. I to w dość dużym przybliżeniu. Jak się okazuje, wystarczy nieco pracy, wysilenia szarych komórek ( tych które jeszcze zostały ) i da się to zrobić.
Wyszło tego sporo jak się domyślacie...Ale nie samo "odkrycie "ilości wypitego alkoholu jest najciekawsze. Ci, których najbardziej może zaboleć utrata kilku banknotów w portfelu mogą sobie to przeliczyć na pieniądze. Ufff....niezła kwota. W życiu nie miałem tyle jednorazowo na koncie...Ale dla mnie osobiście też nie to jest najbardziej bolesne. Otóż można sobie to przeliczyć na okres kiedy byłem wyłączony z życia. Kiedy mnie nie było praktycznie. Kiedy byłem jak to ktoś określił " po ciemnej stronie księżyca". Wyszło mi ponad siedem lat ! Taki okres mogę sobie wykreślić z życiorysu. Któryś z nas buntował się i mówił, że to manipulacja, że wcale picie go nie wyłączało z życia. Ale on chyba zupełnie jeszcze nie może pogodzić się z faktem kim jest. Mnie to powaliło powiem szczerze. To właśnie mnie najbardziej zabolało. Może dlatego nie pisałem bo musiałem jakoś się z tym oswoić. Z faktem, że wracam dopiero z księżyca...
W zeszłym tygodniu mieliśmy też ciekawe zajęcia o których chciałem napisać trochę, był to tzw. "litraż". Dla niewtajemniczonych powiem tylko krótko, że chodzi o obliczenie ile w życiu wypiliśmy alkoholu. Słyszę głosy niedowierzania, że czegoś takiego nie da się obliczyć. Macie rację: dokładnie nie można tego wyliczyć ponieważ nie odkładałem każdej wypitej butelki w piwnicy. Ale w przybliżeniu jest to możliwe. I to w dość dużym przybliżeniu. Jak się okazuje, wystarczy nieco pracy, wysilenia szarych komórek ( tych które jeszcze zostały ) i da się to zrobić.
Wyszło tego sporo jak się domyślacie...Ale nie samo "odkrycie "ilości wypitego alkoholu jest najciekawsze. Ci, których najbardziej może zaboleć utrata kilku banknotów w portfelu mogą sobie to przeliczyć na pieniądze. Ufff....niezła kwota. W życiu nie miałem tyle jednorazowo na koncie...Ale dla mnie osobiście też nie to jest najbardziej bolesne. Otóż można sobie to przeliczyć na okres kiedy byłem wyłączony z życia. Kiedy mnie nie było praktycznie. Kiedy byłem jak to ktoś określił " po ciemnej stronie księżyca". Wyszło mi ponad siedem lat ! Taki okres mogę sobie wykreślić z życiorysu. Któryś z nas buntował się i mówił, że to manipulacja, że wcale picie go nie wyłączało z życia. Ale on chyba zupełnie jeszcze nie może pogodzić się z faktem kim jest. Mnie to powaliło powiem szczerze. To właśnie mnie najbardziej zabolało. Może dlatego nie pisałem bo musiałem jakoś się z tym oswoić. Z faktem, że wracam dopiero z księżyca...
Subskrybuj:
Posty (Atom)